Uczestnicy wyścigu gromadzą się na placu Było sobotnie popołudnie. Siedziałem na komputerowym party Chaos Constructions, sączyłem piwo i oglądałem kolejne prace konkursowe, gdy zadzwonił telefon. To był Sasza, niedawno poznany znajomy z warsztatu rowerowego Fixed Lab.  Sasza to dobry chłopak - wie, że nie mam profilu na vkontakte i na pewno nie dotarła do mnie informacja, że dziś wieczór chłopaki organizują wyścig. Dzięki Sasza! Tak stanąłem przed dylematem – komputery czy rowery? Na szczęście party trwało dwa dni, więc decyzja była prosta – gonka!

Piękna rama INGRIA - miejscowa marka Od dawna ciekawiło mnie, jak zabawia się rowerowe towarzystwo w Rosji. Widziałem kilka filmów z miejscowych alleycatów, wyglądały dość hardkorowo – dużo wywrotek, wypadków, uszkodzeń mienia i ciała. Właśnie nadarzała się okazja przeżyć to wszystko samemu!

Na miejscu startu zjawiłem się pół godziny wcześniej, na miejscu było już kilka osób, w tym Sasza i „Drugi Sasza”, którego poznałem jakiś czas temu. Warunki pogodowe niezbyt sprzyjające – bardzo silny wiatr znad zatoki. Przynajmniej nie padało!

Powoli towarzystwo zaczęło się zjeżdżać. W końcu na starcie wyścigu stanęło ok. 30 osób - niezły wynik. Brać wymieniała historie o nowych wypadkach, toczono spory o wyższości jednych rowerowych części nad drugimi, pokazywano sobie nowe blizny – standard w rowerowym środowisku bez względu na szerokość geograficzną.

Organizator na drzewie objaśnia zasady wyścigu... W alleycatach najciekawsze jest to, że każdy jest inny i aż do ostatniej chwili nie są znane szczegóły. Długość trasy, miejsca, które trzeba będzie odwiedzić czy zadania do wykonania po drodze – bo alleycat to rodzaj gry miejskiej – uczestnicy poznają tuż przed startem.

Tym razem wszystkim śmiałkom wydano balony, które należało nadmuchać i przywiązać sobie z tyłu za siodełkiem. Organizator wdrapał się na drzewo (raniąc przy okazji nogę) i objaśnił zasady wyścigu. Balon trzeba dowieźć na metę w stanie nienaruszonym. Ale! Na pierwszym punkcie kontrolnym, do którego należało się udać, wydawane były biurowe pinezki, przy pomocy których można było w czasie jazdy przekuwać balony innym uczestnikom, uniemożliwiając im wypełnienie zadania! Super pomysł! Pechowiec, który swój balon zgubił gdzieś podczas szalonej jazdy lub stracił go w wyniku ataku innego uczestnika, musiał nadłożyć drogi i odwiedzić jeden z rowerowych warsztatów, gdzie wydawano mu nowy balon. Wyścig wygrywa osoba, która jako pierwsza dojedzie do mety pod bramą Etaży (mekki piterskiech hipsterów) i przekłuje swoją pinezką czekający tam wielki balon.

... a my słuchamy Wszystko jasne. Ustawiliśmy swoje rowery przy wysokim krawężniku i zajęliśmy pozycję na trawniku oczekując na sygnał do startu. Ktoś rzucił na ulicę petardę. Sporą - u nas mówili na taką "betonówa". Dymiąc toczyła się powoli po jezdni, napięcie rosło. Po chwili wybuchła tuż pod kołami przyjeżdżającego samochodu. Huk, wrzask, chaos, lecimy do swoich rowerów!

Początkowo trasa wiodła wzdłuż rzeki Fontanki, utrzymywałem się gdzieś w połowie stawki. Na rogu z Nevskim Prospektem stała dziewczyna wydająca pinezki. Tak uzbrojeni skręciliśmy w Nevski, nieźle zapchany o tej godzinie. Pinezkę od razu wrzuciłem do kieszeni – postanowiłem nie przeszkadzać innym i skupić się maksymalnie na trasie. Nagle usłyszałem huk. Szybki rzut oka do tyłu. Uff, to nie mój balon - pękł chłopakowi na sąsiednim pasie. Jego problem. Wpadamy na pl. Vostaniya i skręcamy w Ligovski Prospekt.

Już po wyścigu - wszyscy cali! Co jakiś czas ktoś mnie dogania i wyprzedza. Petersburg jest płaski jak deska do prasowania i większość ma zainstalowane bardzo twarde przełożenie – można się na takim nieźle rozpędzić. Moje szczecińskie, miękkie przełożenie na nasze górki nie ma szans na dłuższym dystansie. Nagle huk! Jakiś łobuz przekuł mój balon, muszę skręcić z Ligovskiego do warsztatu po nowy. Na szczęście nie daleko i właśnie dojeżdżałem do odpowiedniego skrętu, ale i tak straciłem kilka minut. Nie miałem jak przyczepić balonu, wrzuciłem go do plecaka łamiąc zasady wyścigu, ale nie pretendowałem do miejsca na podium - i tak byłem sporo do tyłu.

Rozdanie nagród Szybki powrót na Ligovski i pędem na most nad Obvodnym Kanałem. Na tramwajowym torowisku chłopak wydaje naklejki – również trzeba je dowieźć na metę. Teraz odwrót po tramwajowym pasie w stronę mety i po kilku minutach jestem na mecie - większość uczestników już tu jest. Drugi Sasza, który przyjechał za mną powiedział, że zgubiłem balon - nie słyszałem, jak do mnie krzyczał. Faktycznie: w tym całym chaosie nie zapiąłem plecaka i balon wyfrunął na ulicę.

Gdy do mety dojechali już wszyscy uczestnicy, zwartą grupą udaliśmy się do warsztatu, gdzie ogłoszono wyniki, wydano dyplomy i rozpoczęła się mała impreza, którą w gronie kilku nowych i starych znajomych kontynuowaliśmy do godzin porannych. W wyniku imprezy, z powodów wiadomych straciłem niemal cały kolejny dzień Chaos Constructions :) Ale warto było!

Krzysztof




Dodaj komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież


Ciekawostki

Facebook